Archiwum
- Ljubljana 13/14.01.2007 2xCACIB + cztery specjalne CAC
- ...Jak Tam Są tu Jakieś Irlandy Czy Nadal Jesteśmy Same...?
- Starachowice!!! Mini ONkowaty Rocky wyrzucony w lesie!
- jak oduczyc POGONI za SAMOCHODAMI
- Schroniskowy duecik - boksiowaty Rudy i charcikowata Lusia!!! Razem od 21.01.2006 !!!
- Co się nawinie
- VI Grupo/pomóż wybrać przydomek hodowlany dla Ogara
- Wyrzucone kilkudniowe szczenie-Radom-malenka Sonia ma juz swoj domek!!!!
- Czuszka - wyżeł węgierski krótkowłosy i Chili - kundelek
- CHIPY ZAMIAST TATUAŻY
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- przeloty.htw.pl
Będą żyć, czy zostaną uśpione?
doddy - 10-10-2005 17:07
Tomasz Kwaśniewski 10-10-2005 , ostatnia aktualizacja 07-10-2005 17:51
http://bi.gazeta.pl/im/5/2957/z2957005G.jpg
Sara, czteroletnia suka rasy amstaff, zagryzła swoja pania. Oczekuje na wyrok - zapadnie w tym tygodniu
Fot. Jerzy Gumowski / AG
pjok: Natychmiast uśpić bez żadnych obserwacji. s1: To nie psy są winne, tylko ludzie. obcokrajowiec: To bandyci i mordercy, tak samo jak ich właściciele. Ania: Niestety, to prawda, te psy są skrzywione psychicznie i do końca swojego życia będą niebezpieczne. Im już nie można inaczej pomóc... Maciek: Ciebie trzeba uśpić! Tam, gdzie nie można znaleźć winowajcy, to od razu psy!!! (z forum dyskusyjnego portalu Gazeta.pl)
Bullet
Czyn:
Pogryzienie. 10 września 2005 roku Bullet (trzyletni mieszaniec amstaffa) napadł na Zofię Bąk, 49-letnią mieszkankę Otwocka.
- Usłyszałam ujadanie i wyszłam do ogrodu. Zobaczyłam dwa obce psy. Piły wodę. Krzyknęłam na nie i uciekły. Kiedy szłam zamknąć furtkę, wróciły. Jeden z nich rzucił się na mnie i wbił mi zęby w ramię. Drugi doskoczył do uda - opowiada Zofia Bąk. Kobietę uratowali sąsiedzi, którzy polali psy wodą. Karetka zawiozła panią Zofię do szpitala. Lekarz zarządził kilkudniową obserwację.
Oskarżenie:
Z ustawy o ochronie zwierząt: "Uśmiercanie zwierząt może być uzasadnione (...) nadmierną agresywnością, powodującą bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub życia ludzkiego".
Obrona:
Izabela Działak, szefowa schroniska w Celestynowie: - To było tak: na początku września przywieziono nam psy ze zlikwidowanej przez Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami nielegalnej hodowli psów trenowanych do walki. Wszystkie powinny trafić do pojedynczych boksów, ale niestety nie miałam takich i zwierzęta musiały być razem. Jedna z suk była szczególnie atakowana przez inne. Krzysztof S., pracownik schroniska i właściciel Bulleta, nie mógł na to patrzeć i uprosił mnie, żebym pozwoliła mu zabrać ją do domu. Zgodziłam się, zwłaszcza że suka miała cieczkę, a ja mam 1620 psów w schronisku. Zabroniłam tylko spuszczać ją ze smyczy. No i stało się. Strasznie tego żałuję.
Krzysztof S., dwadzieścia parę lat, tatuaże na ramionach w kształcie oficerskich pagonów: - Musiały się zerwać. Bullet poleciał za suką. Piły wodę, a ta pani na nich wyskoczyła. Z tego, co słyszałem, miała kij. Suka się rzuciła pierwsza. Potem Bullet. Pewnie jej bronił. Nie ma innego wytłumaczenia.
Życiorys:
- Bulleta miałem od małego - opowiada Krzysztof S. - Na wersalce spał. Z moim rocznym dzieckiem się bawił. Dzieci na podwórku za uszy go targały. Nawet z innymi psami się nie gryzł. No, chyba że tamte zaczęły. Bo on jest taki jak inne, tyle że silniejszy, większy.
Obserwacja:
Bullet przebywa w schronisku w Celestynowie w zakratowanym boksie o powierzchni metr na metr. Od słońca i deszczu chroni go tektura ułożona na dachu boksu.
Lekarze obserwują, czy nie zdradza objawów agresji.
Pracownica schroniska: - Ten Bullet to widać, że był cacany i kochany. Taki pieszczoszek miły. Jak trafił do klatki, to przez pierwszy dzień nic nie jadł i tylko patrzył, jakby o litość prosił. Nie chciałabym być tego dnia w schronisku, gdy Bullet pójdzie na uśpienie.
- A suka? - pytam.
- Ona jest inna. Jakby bardziej mrukliwa, ciągle poddenerwowana. Niby rękę liże, ale człowiek cały czas jest spięty. Niepewny.
Wyrok:
Oczekuje.
Śledztwo trwa.
- O być albo nie być tych psów zadecyduje powiatowy lekarz weterynarii. To do niego należy decyzja o uśpieniu - mówi Hanna Tyboń, szefowa otwockiej prokuratury.
- Jeżeli stwierdzimy, że jest agresywny, zostanie uśpiony. Najprawdopodobniej jest, skoro pogryzł kobietę - mówi Grzegorz Kurkowski, powiatowy lekarz weterynarii.
Kara dla właściciela:
Krzysztofowi S. prokuratura postawiła zarzut nieumyślnego spowodowania obrażeń ciała poprzez niezachowanie środków ostrożności wymaganych przy trzymaniu psa. Grozi mu za to kara do roku więzienia. W ramach dozoru policyjnego raz w tygodniu zgłasza się do komendy w Otwocku.
Prokuratura sprawdza też, jaką rolę w tej sprawie odegrała dyrektor schroniska.
- Ustalamy, czy miała prawo wydać psa pielęgniarzowi, czy rzeczywiście nie miała warunków, żeby trzymać go w schronisku, i czy pielęgniarz mógł zapewnić psu odpowiednie warunki we własnym domu - mówi Hanna Tyboń, szefowa prokuratury w Otwocku.
Rudek, Black, Arni i 48 innych
Czyn:
Uczestnictwo w walkach psów.
Na przełomie sierpnia i września inspektorzy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zlikwidowali w Otwocku hodowlę psów trenowanych do walki. Uwolnili 51 psów, głównie mieszańców amstaffa.
Oskarżenie:
Krystyna Sroczyńska, prezes specjalistycznego przytuliska Emir: - Szansę na resocjalizację mają tylko szczenięta do 16. tygodnia. W przypadku dorosłych zabieg jest z góry skazany na niepowodzenie. W każdej chwili mogą się odezwać traumy z przeszłości. Jedynym humanitarnym wyjściem jest uśpienie.
Obrona:
Bogdan Różański, wiceprzewodniczący Klubu Terierów Typu Bull: - Psy hodowane do walki bardzo trudno od-uczyć tego, do czego były trenowane, i dlatego przeważnie nie nadają się do adopcji. Jednak nie można ich od razu skazywać na niebyt, bo każdy przypadek jest indywidualny.
Diana Malinowska, inspektor TOZ-u: - Za los tych psów odpowiedzialny jest człowiek i dlatego powinny mieć dożywocie w schronisku. No i proszę pamiętać, że pies jest zwierzęciem, które się uczy, i tak jak może uczyć się złego, tak może i dobrego. Amstaffy dorastają późno, mniej więcej koło trzeciego roku życia, i do tego czasu można je kształtować. Trzeba tylko chcieć.
Wanda Dejnarowicz, szefowa schroniska Na Paluchu: - Myślę, że przed tymi psami jest długa droga, ale mam nadzieję, że kiedyś będą mogły trafić do adopcji. Amstaffy i bulteriery lubią samotność. To nie są psy z gruntu niedobre, niebezpieczne. Sama mam bulteriera ze schroniska. Śpi ze mną, po głowie mi chodzi. Wcielenie łagodności. A mam też 15-letniego jamnika, któremu jak coś się nie podoba, to mnie gryzie.
Życiorys:
- Gdy je znaleźliśmy, były bez wody i bez jedzenia. Przywiązane wielkimi łańcuchami wbetonowanymi w ziemię, stały przy prowizorycznych budach skleconych z byle czego. Większość z nich manifestowała syndrom psa maltretowanego. Jak się nad nimi nachylaliśmy, to się kuliły i próbowały się chować. Głaskane zaczynały się cieszyć. Gdyby miały ogony, pewnie by nimi merdały [psom hodowanym do walki odcina się ogony i uszy - red.]. Kilka było agresywnych. Ale nie więcej niż siedem. Warczały, pokazywały kły, chciały gryźć - opowiada Diana Malinowska, inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Obserwacja:
27 psów trafiło do Przytuliska przy Instytucie Parazytologii w Łomnej (jeden od razu został uśpiony - miał gronkowca, uraz miednicy i nie był w stanie chodzić).
18 (w tym cztery szczeniaki) umieszczono w schronisku w Celestynowie,
3 - w Milanówku, 3 - Na Paluchu.
- Imion im nie nadawałam, bo pewnie i tak wszystkie poza szczeniakami zostaną zabite - Izabella Działak, szefowa schroniska w Celestynowie, ociera łzy i wystawia referencje. - Psy są spokojne, do ludzi dobre. Tylko z kijem nie warto podchodzić, bo się denerwują. Suki są miłe, wesołe i lekko pobudzone. Moim zdaniem hodowano je do rozmnażania, nie do walki.
No, ale to wszystko mylne jest, bo one do ludzi fantastyczne, a do innych zwierząt straszne.
I ja już sama nie wiem, co dla nich lepsze: igła czy dożywocie w klatce. Bo widzi pan, jakie one tu warunki mają (smród, boks metr na metr, klepisko). A jeszcze kosztują. 20 złotych dziennie.
Wanda Dejnarowicz, dyrektor schroniska Na Paluchu, swoich nowych podopiecznych kolejno nazwała: Rudek, Black i Arni: - Są łagodne, sympatyczne, pełne energii. Lekko nadpobudliwe.
Wyrok:
Oczekują.
Śledztwo trwa
Andrzej Szaciłło, prezydent Otwocka: - To ja zdecydowałem o odebraniu psów właścicielom i w tej chwili są one własnością gminy. Zgodzę się na eutanazję, jeśli nie będzie innego wyjścia.
Grzegorz Kurkowski, powiatowy lekarz weterynarii: - Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt po wyroku w sprawie właścicieli sąd zdecyduje o przepadku zwierząt na rzecz organizacji charytatywnej, w tym przypadku TOZ-u. Ten powiadomi powiatowego lekarza weterynarii, czyli mnie, o tym, że wszedł w posiadanie zwierząt, i zleci ich badanie. Jeżeli uznam, że psy są agresywne i stanowią zagrożenie, zostaną uśpione. Jeśli zdecyduję, że nadają się do adopcji, oddam je TOZ-owi, a on umieści zwierzęta w schronisku.
Kara dla właściciela:
Tomaszowi S. i Markowi S., właścicielom hodowli psów przeznaczonych do walki, prokurator zarzuca:
- znęcanie się nad zwierzętami (z art. 35 ustawy o ochronie zwierząt). Kara do roku pozbawienia wolności;
- narażenie człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia lub bezpośredniego uszczerbku na zdrowiu (z art. 160 par. 1 kodeksu karnego). Kara do trzech lat pozbawienia wolności.
Sara
Czyn:
Zabójstwo. 9 sierpnia 2005 o godz. 10.30 Sara, czteroletnia suka rasy amstaff, zagryzła swoją panią, 15-letnią Elę.
Dramat rozegrał się w mieszkaniu przy ul. Małej na Pradze Północ. Ela rano zadzwoniła do koleżanki, 18-letniej Żanety. Powiedziała, że źle się czuje. Żaneta przyszła jej pomóc. Ela zemdlała, Żaneta próbowała ją ocucić, kilkakrotnie uderzając w policzki. Wtedy na Żanetę skoczył pies. Dziewczyna odgoniła zwierzę i uciekła do pokoju. Wtedy pies rzucił się na Elę. Po kilku godzinach od tragedii na Małą przyjechali pracownicy ze schroniska Na Paluchu. Weszli do mieszkania uzbrojeni w specjalne narzędzia do obezwładniania agresywnych zwierząt. Nie były potrzebne. Zwierzę zostało wyprowadzone na smyczy, nawet bez kagańca. Jedna z krewnych dziewczynki, szlochając, krzyczała: - Zabijcie tego psa, zabijcie go! - relacjonował zdarzenie stołeczny dodatek "Gazety Wyborczej".
Oskarżenie:
Prokurator Hubert Podolak: - Nie wiemy dokładnie, co się stało, bo nikt nie widział momentu, gdy pies rzucił się na dziewczynkę. Prawdopodobnie na początku ciągnął ją za włosy. Świadek, który zawiadomił policję, twierdzi, że widział psa wczepionego w gardło.
Obrona:
Wanda Dejnarowicz, szefowa schroniska Na Paluchu: - Jak ją zobaczyłam, to miałam wrażenie, że jest ogłuszona. Wkoło biegali fotoreporterzy, błyskały flesze, ktoś krzyczał "pies morderca". Posłusznie dała się wyprowadzić z klatki i założyć obrożę. Pamiętam, że nie miała na sobie kropli krwi, a przecież przegryzła tętnicę i nikt jej przed przywiezieniem do nas nie mył. To było dziwne.
Andrzej Beuth, naczelnik wydziału ds. zwierząt w Biurze Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Stołecznego Warszawa i lekarz weterynarii zajmujący się m.in. psychologią zwierząt: - Widziałem Sarę, znam sprawę i myślę, że tu będzie trudno o dobrą decyzję. Z punktu widzenia psychologii zwierząt są dwa wytłumaczenia tego, co się stało. Pierwsze jest proste: Sara miała atak agresji. Drugie jest bardziej skomplikowane. Psy instynktownie ratują nienaturalnie zachowujących się członków swojego stada. Z punktu widzenia Sary Ela zachowywała się dziwnie - dziewczynka zemdlała. Jest więc możliwość, że pies chciał pomóc. Najpierw ciągnął ją za włosy, dopiero potem skoczył do gardła - takim chwytem suki przenoszą szczeniaki. Zresztą podobny scenariusz zdarzył się ostatnio w Krakowie, dziewczynka miała atak padaczki, a pies skręcił jej kark. Problem w tym, że nigdy nie będziemy wiedzieć, jak naprawdę było.
Życiorys:
- Była jak członek rodziny. Rozpieszczana, karmiona czekoladkami, nazywana "kotkiem".
Spała w jednym łóżku z 15-letnią Elą. Na spacery wychodziła bez kagańca. Nie okazywała agresji w stosunku do ludzi. Tylko koty goniła i czasem miała zatargi z psami - prokurator Hubert Podolak zdaje relacje ze swojego śledztwa.
- Zdarzało się, że była agresywna. Szczególnie w sytuacjach, gdy ktoś okazywał skrajne emocje: krzyczał lub płakał - mówią sąsiedzi.
Obserwacja:
9 sierpnia 2005 Sara trafiła na 15-
-dniową obserwację do schroniska Na Paluchu.
Wanda Dejnarowicz, szefowa schroniska, założyła wtedy specjalny dziennik:
9 sierpnia: O godz.15 dała założyć sobie obrożę i została odprowadzona do boksu. Przyjazna i lekko wystraszona. Nie chciała jeść i pić. Przytula się do ręki.
10 sierpnia: Bardzo żywo reaguje na mój widok. Macha ogonem, przytula się do krat. Jest głaskana i chętnie poddaje się tym zabiegom.
11 sierpnia: Mam wrażenie, jakby na kogoś czekała.
12 sierpnia: Bardzo się cieszy na mój widok. Przytuliła się do ręki i nie chciała puścić, ale nie warczała. Przestraszyłam się i zaszeleściłam herbatnikiem, który miałam w kieszeni. Puściła.
13 sierpnia: Radosny pisk. Wyraźnie potrzebuje kontaktu z człowiekiem.
14 sierpnia: Po raz pierwszy ma bezpośredni kontakt ze swoim opiekunem. Macha ogonem.
15 sierpnia: Je bardzo łagodnie i delikatnie. Najbardziej lubi pokarm podawany z ręki.
17 sierpnia: Jest chętna do zabawy.
18 sierpnia: Przytula się i liże rękę.
19 sierpnia: Jest bardzo smutna, gdy odchodzi się od klatki. Pomrukuje i pojękuje.
24 sierpnia: Pozytywnie przeszła obserwację pod kątem wścieklizny. Dodatkowo nasz weterynarz dr Krzysztof Bonicki stwierdził na piśmie, że pies nie wykazuje objawów agresji.
25 sierpnia: Sara została zaszczepiona i zaczęła spacery. Wychodzi w kagańcu i dla bezpieczeństwa zapięta na dwie smycze. Na łące chętnie bawi się piłeczką. Nie reaguje na komendy "siadaj" i "waruj".
Wyrok:
Oczekuje. Zapadnie w tym tygodniu.
30 sierpnia właściciele Sary zrzekli się praw do suki na rzecz schroniska.
Prokurator Podolak twierdzi, że rodzina nie ma pretensji do psa. Po prostu nie chce jej widzieć, bo suka przypominałaby im o stracie dziecka. Dwa dni później Podolak zamknął sprawę i poinformował, że o losie psa zdecyduje powiatowy lekarz weterynarii.
19 września Andrzej Majcher, powiatowy lekarz weterynarii, odwiedził Sarę.
- Powiedział, że idzie na urlop i jak wróci w połowie października, podejmie decyzję - mówi szefowa schroniska. - Ale ja czuję, że ona już zapadła. Zresztą jest presja. Znów czytałam w jakiejś gazecie, że Sarę trzeba uśpić, bo raz, że morderczyni, dwa, że żyje na koszt schroniska. Ale to jest tylko 10 złotych dziennie.
Kara dla właściciela:
Właściciel Sary i ojciec zagryzionej przez nią Eli obecnie przebywa w więzieniu. Odsiaduje wyrok niezwiązany ze sprawą.
Fleks
Czyn:
Pogryzienie dyrektorki schroniska.
- Zaraz po tym, jak podpisałam papiery, w których właściciel zrzeka się psa na rzecz schroniska, zobaczyłam, jak mój pracownik beztrosko przywiązuje go do drzewa. Schyliłam się, żeby założyć mu kaganiec, i... pies skoczył mi do gardła. Z poważnymi obrażeniami trafiłam do szpitala. To był jedyny raz, gdy zostałam zaatakowana przez zwierzę - opowiada Wanda Dejnarowicz, dyrektor schroniska Na Paluchu. To było 10 czerwca 2004.
Oskarżenie:
Nie zostało wniesione przez poszkodowaną.
Obrona:
Wanda Dejnarowicz: - Na Paluchu jestem od dwóch lat i w tym czasie uśpiliśmy tylko jedno zwierzę: psa, u którego stwierdziliśmy psychozę maniakalno-depresyjną. Bo, proszę pana, jeśli pies nie jest chory, to za jego agresję i strach odpowiedzialny jest człowiek. Ten, który go bił, głodził, maltretował
Życiorys:
O Fleksie wiadomo, że ma mniej więcej cztery lata i były właściciel trenował go do obrony przed ludźmi, a gdy przestał sobie z nim radzić, oddał go do schroniska. Pies ma sierść szarego koloru, średni wzrost, smukłe, ale mocno umięśnione ciało oraz wielkie i silne łapy z mocno rozczapierzonymi pazurami. Jak u strusia.
Obserwacja:
Fleks został zaszczepiony przeciw wściekliźnie, wykastrowany i trafił do specjalnej dwudzielnej klatki. Opiekun, który ją sprząta, może zamknąć psa w jednej komorze i w tym czasie sprzątać drugą. W podobnych klatkach trzyma się dzikie zwierzęta w zoo.
- Socjalizacja i kastracja to jedyny sposób na to, by wpłynąć na charakter agresywnego psa. Wyniki kastracji widoczne są po okresie mniej więcej dwóch lat - mówi Andrzej Beuth, lekarz weterynarii zajmujący się m.in. psychologią zwierząt.
- Po Fleksie już widać efekty. Kiedyś jak się wściekał, to skakał pod sufit. Dziś jest łagodniejszy i spokojniejszy, ale i tak wciąż bardzo niebezpieczny - opiniuje Wanda Dejnarowicz.
Wyrok:
Dożywocie w klatce.
- Wątpię, by kiedykolwiek mógł trafić do adopcji - uważa szefowa schroniska.
Kara dla właściciela:
Brak właściciela.
Szarik
Czyn:
W połowie września pogryzł człowieka. Rozpoznany przez świadków zdarzenia, złapany przez straż miejską został odstawiony do schroniska i poddany obserwacji.
Oskarżenie:
Nie zostało wniesione.
Obrona:
- Często się zdarza, że właściciel porzuca psa po tym, jak ten pogryzie człowieka - mówi Wanda Dejnarowicz, dyrektor schroniska Na Paluchu. - W ten sposób ludzie unikają odpowiedzialności. Żeby temu zapobiec, od 1 lipca czipujemy psy. Czip to taki psi dowód osobisty. Dzięki niemu wiemy, ile pies ma lat, co się z nim działo i kto jest jego właścicielem. Gdyby wszystkie psy miały czipy, właściciele musieliby o nie dbać, bo inaczej to oni, a nie ich pod-opieczni, ponosiliby konsekwencje. Był nawet projekt ustawy, która wprowadzała obowiązkowe czipowanie i rejestrowanie psów oraz badania psychologiczne właścicieli psów ras agresywnych, ale zawetował ją prezydent Kwaśniewski.
Życiorys:
Nieznany. Ogromny kaukaz, wiek - około dwóch lat. Bezpański.
Obserwacja:
Spokojny, nie sprawia kłopotów. Łagodny jak baranek.
Wyrok:
Dożywocie lub adopcja.
Jeśli pozytywnie przejdzie obserwację pod kątem wścieklizny, to zostanie zaszczepiony, wykastrowany i oddany do adopcji.
Kara dla właściciela:
Uniknął odpowiedzialności, porzucając psa.
Burki dwa
Czyn:
Zabójstwo. 28 stycznia 2005 w Janówku dwa wilkowate kundle należące do Kazimierza Z. zagryzły jego sąsiadkę 66-letnią Barbarę G.
Było ok. 16.30, gdy Barbara G. wybrała się na spacer polną drogą. Nagle z jednej z posesji wybiegły dwa psy i zaatakowały.
Gryzły po całym ciele, rozszarpały ubranie. Większy z nich, wielkości owczarka niemieckiego, wygryzł ogromny kawałek łydki. Krzyki kobiety usłyszał jej mąż. Kiedy wybiegł na zewnątrz, psy stały nad drgającym ciałem. Wrócił do domu po syna i razem udało im się je odgonić. Ciężko pogryziona kobieta trafiła do szpitala. Dwie godziny później zmarła - pisaliśmy wtedy w stołecznym dodatku "Gazety Wyborczej".
Oskarżenie:
Wnuk Barbary G.: - Tu jest wieś. Tu nikt nic nie powie, bo ludzie muszą w zgodzie żyć. Ale prawda jest taka, że te psy zawsze były niebezpieczne. Atakowały! Gryzły!
Obrona:
Sąsiad I: - Musiała pójść szukać swojego psa. Znalazła go, a tamte się na niego rzuciły. Zaczęła go bronić i wtedy one skoczyły na nią. Tak to na mój chłopski rozum było.
Kazimierz Z., właściciel psów (32 lata, rolnik, żona i małe dziecko): - Do dziś nie mam pojęcia, dlaczego psy zaatakowały. Spokojne były. No i znały tę kobietę. Przychodziła do żony firanki szyć, bo krawcową była. Pamiętam, jak sąsiad krzyczy, że moje ją zagryzły, a one obok mnie stoją i patrzą sobie jak gdyby nigdy nic. Uwierzyć w to nie mogłem. Śladu krwi nie miały.
Życiorys:
Kazimierz Z., właściciel psów: - Od małego je miałem. Spokojne do ludzi, agresywne tylko do zwierząt. Czasem aż się dziwiłem, jak na widok innego psa szaleją na łańcuchu.
Sąsiad II: - To były psy jak psy. Zwyczajne burki.
Weterynarz Cezary Witaszczyk: - To były normalne, zwykłe wiejskie psy. Tyle że młode i silne.
Obserwacja:
Prokurator Marek Nowak: - Psy potraktowano jako dowód rzeczowy. Zabito je, żeby przeprowadzić sekcję i ustalić, czy to one rzeczywiście zagryzły Barbarę G. Nie mieliśmy takiej pewności.
Dr Cezary Witaszczyk z Serocka: - Ściągnięto mnie, bo tylko ja byłem wtedy w pracy. To był piątek wieczór. Przyjechałem do Janówka, no i powstał problem natury prawnej: bo z jednej strony psy powinny być poddane 15-dniowej obserwacji pod kątem wścieklizny, a z drugiej prokuratura potrzebowała dowodu na to, że to one zagryzły kobietę. Sprawa była gardłowa, bo pies trawi dwie godziny. Nie było już czasu na płukanie żołądka, a przy podejrzeniu wścieklizny nie można robić krwawych operacji.
Prokurator nakazał uśpienie, więc wkłułem się do opłucnej i po pięciu sekundach psy były martwe. Potem zrobiłem sekcję.
W raporcie z sekcji dr Witaszczyk napisał: "w treści żołądkowej jednego z psów znaleziono fragment tkanki ludzkiej. Treść żołądkową zabezpieczono".
Wyrok:
Śmierć przez uśpienie.
Kara dla właściciela:
Kazimierzowi Z. za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności.
- I pomyśleć, że to wszystko z odruchu serca się wzięło. Bo wtedy strasznie zimno było. Szedłem napalić w kominie i przy okazji psy z łańcucha spuściłem, żeby sobie pobiegały, żeby się rozgrzały - mówi ciężko Kazimierz Z., a kot ociera mu się o nogi. - Już nigdy psów nie będę miał. Strasznie to się zdarzyło. I teraz ta sprawa przed sądem. Jak pomyślę, że mnie wsadzą do więzienia, to aż strach mnie bierze.
* Współpraca Karolina Kowalska
Tomasz Kwaśniewski
Teklunia - 10-10-2005 18:14
co za cholerny swiat :(
i jak tu ratowac te psy i wiele, wiele innych bullowatych przed glupota i nieodpowiedzialnoscia ludzi?
ASICA - 10-10-2005 18:16
Boże to jakiś horror!! :( :(
zaczynam bać sie psów!!! :-? :-?
zresztą bullowate zawsze wzbudzały we mnie niepokój!! :oops:
Teklunia - 10-10-2005 18:21
a ja nie psow sie boje, ale ludzi ktorzy je biora nie wiedzac z czym maja doczynienia.
z kazdego psa da sie zrobic potwora zlym wychowaniem, a w zasadzie brakiem wychowania.
moze jedynie jest taka roznica, ze jamnikowi trudniej zagryzc czlowieka niz rotkowi... :-?
i to co mnie powalilo, to kary ktore groza ludziom hodujacym psy do walk - do trzech lat!!! nie wiem czy sie smiac, czy plakac...
doddy - 10-10-2005 21:38
Na mnie wyjątkowo odbijają piętno takie artykuły. Zajmuje się adopcja psów typu bull kilka lat i ostatnimi czasy już trudno to nazwać adopcjami....
Człowiek w obliczu ostatnich wydarzeń staje sie bezsilny......
Chyba specjalnie nauczę sie robic strony internetowe, by zrobić strone tym "rasom". By ukazać prawdziwe oblicze tych czworonogów, by podsumować wszystko co sie dotąd wydarzyło, co trwa i to co się zdarzy.
Mamy 55 bullków do adopcji. A zbieramy tylko pewien procent ogłoszeń... Nie mam nawet miejsca w necie w którym mogłabym nadzorowac wszystko, opisać. Na forum ogłoszenia bowiem zanikają w ogromie innych. Nie mogę napisać także tego co bym chciała.
Inna sprawa to brak ludzi zrzeszonych przy tych psach. Nie ma współpracy przy beznadziejnych przypadkach. Sama z garstka osób nie dam rady wyrwać tych psiaków np. z durnych schronisk w którym psy zostaja uśpione za bezmyślność człowieka...
Hanna R. - 10-10-2005 22:35
Doddy, przeczytałam ten topic z wielkim zainteresowaniem. I smutkiem .....
doddy - 11-10-2005 07:14
Co do artykułu to jest bardzo dobrze napisany.
W wielu przypadkach są jednak napisane bezdury z niewiedzy dziennikarzalub z powodu słabego wywiadu. Chociażby tekst o Sarze, astce która zagryzła właścicielke w Warszawie (suni ze zdjecia).
I powiem to moze okrutnie, ale jak te psy maja być skazane na dożywocie w schroniskach, które wygladaja tak jak wyglądają to ja bym je uśpiła.
Tu pisza, że skoro człowiek zgotował im ten los to powinien te psy utrzymywać w przytuliskach. Otóż chyba nikt nie zastanowił się, że teraz to dopiero chcą tym psom zmalować koszmar do końca ich dni.......
asher - 11-10-2005 14:07
I powiem to moze okrutnie, ale jak te psy maja być skazane na dożywocie w schroniskach, które wygladaja tak jak wyglądają to ja bym je uśpiła.
Tu pisza, że skoro człowiek zgotował im ten los to powinien te psy utrzymywać w przytuliskach. Otóż chyba nikt nie zastanowił się, że teraz to dopiero chcą tym psom zmalować koszmar do końca ich dni....... Ano właśnie... :( Ktoś w artykule mówi tez, że psy nadawałyby się do adopcji po resocjalizacji. Tylko JAK zapewnić im resocjalizację w schronisku???
A po drugie, przypadek pracownika schroniska w Celestynowie bardzo dobitnie pokazuje, jak trudne byłyby to adopcje i jak łatwo o złą ocenę ewentualnych chętnych :( Ja nie wzięłabym na siebie takiej odpowiedzialności (mam na mysli wydanie do adopcji psa z taką przeszłością).
Marka - 12-10-2005 08:32
Właśnie... Pani Dyrektor Palucha ma nadzieję na resocjalizację i adopcję psów, które tam przebywają.
Tylko skąd ona weźmie odpowiednich dla nich ludzi? Bardzo odpowiedzialnych, zrównoważonych psychicznie i emocjonalnie, z doświadczeniem z trudnymi psami, z dużą wiedzą na temat psiej psychiki, w odpowiednim wieku i... bez dzieci (no bo wiadomo, że dzieci są bardziej narażone na ewentualny atak z powodu nieprzewidywalności swojego zachowania).
A, no i oczywiście ktoś taki jeszcze musiałby CHCIEĆ wziąć na siebie na ok. 10 lat obowiązek opieki nad takim psem, którego sam nigdy nie będzie mógł być do końca pewien...
Wydając do adopcji takiego psa trzeba powiedzieć nowemu właścicielowi "nie ma pewności, że ten pies któregoś pięknego dnia się na pana nie rzuci..." Bo psy z taką przeszłością można resocjalizować, ale kto da 100-procentową gwarancję, że na skutek jakiegoś nagłego zdarzenia w psie nie obudzi się dawna agresja?
Wiecie co - ja osobiście nie wiem, co tu jest najlepszym rozwiązaniem... Ale jak widzę oczy takich psów w schroniskach... One często bardzo tam cierpią...
Blondella - 12-10-2005 14:54
W tym programie o skasowanej hodowli psów była Astka, która była mięsem armatnim. Taka łagodna. Miała odgryzioną nogę. Cały czas o niej myślę. Urodziła się jako łagodny pies i taka chyba pozostała, a oni ją maltretowali, szczuli na nią inne psy, a teraz na końcu jeszcze ją zabiją BO TAM BYŁA. Człowiek to nie brzmi już dumnie :cry: .
supergoga - 16-10-2005 11:27
Nie wiem co napisać, co myśleć. Biedne psy, cierpiące za okrucieństwo i niewyżycie właścicieli. Mam swoja teorię na temat tego, kogo należałoby uśpić. I nie są to psy.