Archiwum
- Rumunia - Baia Mare
- wilczarze w Tulln na wystawie europejskiej
- jedzonko dla szczeniaka husky
- Ile spacerów dla 3 -miesięcznego Goldena?
- Problem Ze Szczeniaczkiem =(
- Finlandia
- amstaf wcale nie jest groźny
- Coniedzielne spotkania
- Skakanie i podgryzanie
- ***=Gordi=*** Golden Retriever :)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kolejkielecka.xlx.pl
Serwo zasnął...
irma - 15-07-2006 08:37
Rzecz o Malwie
http://img414.imageshack.us/img414/9325/66ip.jpg
Moja siostra i ja chciałyśmy mieć psa od tzw. zawsze. I owo zawsze wciąż stawało nam na przeszkodzie- a to był w domu jakiś kot, a jak ma się kota to już nie psa, bo jak to tak? W sumie nie tak wiele tych kotów było- dwa, ale jeden dość długowieczny, doprawdy godzien osobnej historii, której być może się kiedyś doczeka: ekstrawagancka kocica o imieniu Puma, której dość brutalny koniec był znakomitym podsumowaniem okresu, w jakim wtedy byliśmy jako rodzina (lub raczej nie byliśmy). Osobiście mam wyrzuty sumienia- została zaniedbana w ogólnych zawirowaniach, przenosinach i ludzkich głupotach. Dla historii Malwy jest o tyle ważna, że jej brak, po jakimś czasie zamienił się w brak jakiegokolwiek zwierzęcia, co po raz już któryś zwróciło nas- moją młodszą siostrę i mnie- w kierunku psa.
http://img414.imageshack.us/img414/2698/103fr.jpg
Mniej więcej po roku od zejścia Pumy- na przełomie września i października- ciśnienie na zwierzątko było już ogromne, a i okazja ku temu znakomita- tata na dłużej wybył z domu, więc nie było głównego oponenta- dystraktora. On też był elementem zaliczanym do owego, wspomnianego już, mitycznego zawsze- zawsze mędził i wynajdował wszelkie możliwe przeszkody i piętrzył mnóstwo trudności. Wszystkie poprzednie zwierzęta- koty, szczury, i jeden wyjątkowo głupi chomik (o jeszcze głupszym imieniu Tuptuś)- w świecie mego taty po prostu pojawiały się znienacka ku jego początkowemu oburzeniu. Po fazie niemego protestu przechodził do cichej i zbolałej akceptacji. Tylko w przypadku kotów było inaczej: w końcu, chyba wbrew sobie, je polubił. A Malwę ... pokochał, jak my wszyscy, miłością gorącą i łagodną jak ona sama.
No więc ciśnienie było ogromne, okoliczności przyrody znakomite - zaczęło się urabianie czynnika decyzyjnego, domowego kardynała Richelieu - mamy. Poszło wyjątkowo łatwo. Po odbyciu zaledwie jednej dyskusji, na temat tego, czy ma to być pies rasowy czy ze schroniska- poprzedzonej miesięcznym może jęczeniem i wzdychaniem- ustalono, że pies będzie. Nie padł żaden termin, ale postanowiłyśmy się tym nie przejmować, o czym za chwilę. Oczywiście- my, dziewczynki o serduszkach wrażliwych, nie skażonych jeszcze walką o byt, wychowane na szczytnych ideałach i historyjkach o pomaganiu słabszym, wybrałyśmy bez wahań opcje schroniskową, mimo, iż kusiła nas przez ulotną chwilę perspektywa posiadania boksera. Nic to- naszym zdaniem decyzja została podjęta. Teraz należało się zająć wprowadzeniem słów w czyn.
Następnego dnia była sobota, 12 października. Wstałyśmy jak na komendę o szóstej rano i nie zwlekając przystąpiłyśmy do przygotowań, które obejmowały:
1) wysprzątanie mieszkania, w celu wprowadzenia naszej dość pedantycznej wtedy mamy we właściwy nastrój;
2) przygotowanie śniadania- cel- j.w.;
3) przygotowanie posłania dla psa- już wtedy intuicyjnie czułyśmy, że pewne decyzje dorośli podejmują szybciej i łatwiej mając przed oczyma chociaż pewien zarys faktów dokonanych;
4) wymyślenie imienia dla nowego domownika: stanęło na Malwa lub Plama dla dziewczyny , zaś Hippis lub Pilot dla chłopaka- nie chwaląc się, a właściwie chwaląc- to moje pomysły były ...
Mamę w końcu wybudził ogólny rumor w mieszkaniu i dość niewyraźnym wzrokiem, w którym zza mgły dezorientacji przebijały się pierwsze przebłyski przerażenia (co ja zrobiłam? czy ja im coś naprawdę obiecałam?) zaczęła ogarniać nową rzeczywistość mieszkaniową. Ponieważ jest osobą o wysokiej inteligencji, w lot pojęła o co chodzi i pozwoliła nam dość szybko sforsować resztki muru obronnego zbudowanego ze swego zdrowego rozsądku i obawy przed reakcją wielkiego nieobecnego. Coś tam słabo protestowała, że w weekendy to pewnie schroniska zamknięte, więc po chwili siedziała z książką telefoniczną i dzwoniła do tego w Sopocie zapytać, czy są czynni. Byli. No cóż, nie miała wyjścia, jeśli nie chciała wyjść na świnię, a poza tym jestem przekonana, że miała ochotę na psa na równi z nami.
irma - 15-07-2006 08:39
W schronisku było strasznie. Gdybym tylko mogła, to zabrałabym stamtąd wszystkie te psy. Kto był, ten wie o co chodzi, a kto nie był, niech pójdzie, to zrozumie. Starałam się patrzeć (w końcu należało dokonać Wielce Ważnego Wyboru) nie patrząc. W końcu z opresji wybawiła nas niezawodna w takich sytuacjach oaza spokoju i adekwatności- Maja, wołając:
- Mamo, to ten!
I rzeczywiście, w jednej z klatek siedział najpiękniejszy pies tego świata, z ogromnymi, klapniętymi jak u kłapouchów to się tylko zdarza, uszami. I te oczy ....... Głębokie, smutne, w kolorze ciemnego bursztynu (mój starszy syn ma bardzo podobne, ale od urodzenia wesołe jak iskierki). To był jedyny pies, który po prostu siedział i się nam przyglądał i właśnie to spojrzenie, jedyne takie na świecie, (które potem przez te wszystkie lata, było z nami i nigdy się mu nie przestawałam dziwić, że może być takie mądre i baczne) nas uwiodło. Oddaję głos suchym faktom.
Mama ruszyła do pana, który tam coś sobie robił i powiedziała:
- Bierzemy tego psa!
Ja wrzeszczałam w tle:
- Tak, tak i nazwiemy go Hippis!!!
A pan:
- Ależ proszę pani, to jest suka!
Mama:
- No i co z tego? Może być suka.
My:
- Może, może, tego chcemy, tego .....
Pan:
- Ale ona jest duża ....
Mama:
- No, przecież widzę ....
No i stało się.
Po dokonaniu jakichś tam, zupełnie nas nie interesujących formalności zapakowałyśmy się z naszą psiną do samochodu, luksusowego malucha w oszałamiającym ekstrawaganckim koszmarnym kolorze bordo, oczywiście obie z tyłu razem z nią. W drodze, pokonując niechęć do mówienia spowodowaną odurzającym wręcz smrodem wydobywającym się z okolic psa, debatowałyśmy nad imieniem. Stanęło na Malwie- bo to taki sobie polny kwiatek jakich wiele, a przecież tak piękny, kolorowy i niezwyczajny, dodający urody każdemu domowi.
Zanim dotarłyśmy do domu jak burza wpadłam do zaprzyjaźnionych właścicieli psa (nota bene boksera) pożyczyć smycz i obróżkę.
W domu Malwa została wstawiona do wanny, po czym została wstawiona do wanny, po czym została wstawiona do wanny. Następnie udała się do dużego pokoju, gdzie na środku podłogi złożyła nam w darze wielką i rzadką kupę. Uciekłyśmy przed sprzątaniem wziąwszy ją na dwór, a mamę zostawiłyśmy z tym smrodem.
Malwa nie musiała być prowadzona na smyczy już od pierwszego dnia. Rzuciła się w szaleńczy bieg (już struchlałam, że zwieje), ale po kilkunastu solidnych okrążeniach górki wróciła i stanęła koło nas, sprawdzając czy jesteśmy. I tak to już zostało: nigdy nie trzeba było jej wołać ani pilnować- to ona pilnowała nas. Na spacerach uwielbiała się bawić, ale wystarczyło też po prostu sobie z nią iść; szła obok i nic nie było dla niej ważniejsze, niż mieć nas zawsze na widoku. Zresztą, im była starsza, tym więcej było chodzenia, a mniej zabawy. W moich wspomnieniach na zawsze będę widziała ten jej powolny chód osła Kłapouchego, charakterystycznie rozkołysaną dupkę i czuła ciężar jej sierścichowatego ciała na swoich łydkach ....
Pojawienie się Malwy dało się odczuć od razu- przede wszystkim trzeba było ją wyprowadzać, co na początku robiłyśmy bardo chętnie, a potem różnie to bywało. Rano wychodziłyśmy z nią my albo mama, po szkole my, wieczorami- różnie- koniec końców stało się to obowiązkiem taty (którego reakcji poświęcę osobny akapit). Był taki okres, już za Jaskra, kiedy rano psy wyprowadzała mama, ale to nie trwało długo, zaczęło się już po kolejnej, ostatniej naszej w tym składzie, przeprowadzce. Generalnie byliśmy rodziną dość chaotyczną i takie też były te wyprowadzania psów- kto mógł, ten szedł, a jak nikt nie mógł, to szedł ten, kto musiał.
http://img431.imageshack.us/img431/1071/81mw.jpg
Malwa z początku miała bardzo wysoki poziom stresu (do schroniska trafiła w ten sposób, że ktoś znalazł ją wiszącą na drucie kolczastym, a te przepuklinę to miała chyba z pobicia)- wystarczyło podnieść za bardzo głos, od razu robiła pilota na plecy i puszczała fontannę. Dla nas, dzieci, to było na swój perwersyjny sposób cudowne (oczywiście, żal nam jej było okropnie)- nasza skłonna do wybuchów mama musiała się miarkować, nie mogła od razu krzyczeć ..... Trzeba przyznać, że na jakiś czas pomogło.
Potem, gdy Malwa już okrzepła i przywykła do dynamiki stosunków w swojej rodzinie, które powróciły do dawnego poziomu decybeli i często gęsto dość wrzącej temperatury, nie robiła pilotów. Ale przy każdej kłótni, niecierpliwej wymianie zdań, czy awanturze, kuliła się lub próbowała chodzić między nami i "mediować". Patrzyła przy tym z takim wyrzutem, że człowiek tak jakoś sam z siebie uspokajał się, wyciszał, a nierzadko robiło mu się głupio, że się niepotrzebnie ekscytuje i naraża psa na stres ...
Cdn.
http://img414.imageshack.us/img414/946/95vq.jpg
irma - 15-07-2006 08:45
ładnie ta moja córeczka pisze, prawda ?
no może niezbyt pochlebnie o swojej mamusi, ale nawet kieszonkowego jej nie mogę potrącić bo już dorosła jest i sama jest juz mamusią
shami - 15-07-2006 09:30
ach... co tu dużo mówić.
Jaka matka taka córka. Po prostu. A w Malwie się już teraz sama zakochałam:loveu:
zasadzkas - 15-07-2006 12:02
jesooo, cudnie :loveu: a dalej będzie?
irma - 15-07-2006 13:21
jesooo, cudnie :loveu: a dalej będzie? dalej to ciąg dalszy nastąpi ...
ale ja Wam musze tę opowieść dawkować, żeby napięcie odpowiednio rosło a nie tak wszystko od razu
Igusia - 15-07-2006 14:55
Jak chcesz się wyluzować i pouśmiechać, poprostu wejdź na wątek: Serwo już nie całkiem łysy :))
:multi: :multi: :multi:
da-NUTKA - 15-07-2006 21:50
I Ty, Irmo, i Twoja córa piszecie pięknie - delikatnie, z dużą dozą sympatii i radości, z lekką ironią (już nie jesteś pedantyczna???????).
A ja czekam na ciąg dalszy.
Danka
irma - 15-07-2006 23:00
czy ja jestem pedantyczna? hmmmmm
wiesz jak to jest w oczach własnych dzieci
teraz gdy patrzę jak moja córka sprząta swoje mieszkanie to się zastanawiam czy nie powinnam jej wysyłac na spotkania anonimowych sprzątaczy i ciekawa jestem jak to skomentują po latach jej synowie
a czy ja jestem pedantyczna ? odpowiedź jest trudna i łatwa zarazem - to zależy kiedy, gdzie i w jakich sprawach, ale .... chyba jestem na swój sposób ot po prostu wszystko ma swoje miejsce na tym naszym świecie i tylko trzeba to miejsce znac i zbytnio się tym nie stresować
irma - 15-07-2006 23:27
a poniżej druga część opowieści o Malwince autorstwa mojej córki Anny
Co do jej spojrzenia: z wiekiem zaczęła chorować na zaćmę i na jej oczach, okolonych śmiesznymi rzęsami w kolorze sierści, pojawiły się takie odbijające światło plamki. Nie wiem czy nic się z tym nie dawało zrobić, czy my po prostu nie reagowaliśmy (raczej to pierwsze… ale nie pamiętam za dobrze). Takie właśnie spojrzenie wbiło się na stałe w moją pamięć, lekko zezowate i przyćmione, ale dzięki temu jakby dalej sięgające. Jak już pisałam, oczy te miały kolor ciemnych bursztynów, jakby miodu spadziowego i doskonale komponowały się z ogólnym kolorytem Malwy.
Na szczególną uwagę zasługują jej uszy. Były naprawdę ogromne, choć my śmialiśmy się, że Malwa ma po prostu małą głowę. Owe, nie zawaham się użyć określenia, cuda natury żyły jakby własnym życiem, będąc jednocześnie najlepszymi wskaźnikami stanu emocjonalnego psa. Potrafiły wyrazić każdą emocję- kąt ich nachylenia, poziom wibracji, stopień ruchliwości- bezbłędnie informowały nas o aktualnym nastroju naszej ulubienicy. W połączeniu z oczyma składały się na jedyną w swoim rodzaju kombinację, która w znacznym stopniu zadecydowała o wyjątkowości Malwy. Do tego należy dodać wspaniały, dość puszysty ogon, którego stukanie o ściany i meble dawało się słyszeć za każdym razem, gdy ktoś wchodził do domu.
Mimo, że była dziewczyną mogła się również pochwalić całkiem imponującymi wąsikami, które otaczały jej wielki nos i komicznie poruszały się w trakcie węszenia. Uwielbialiśmy, gdy w ten sposób szukała nas zabawek albo jedzenia, ten do niczego nieporównywalny dotyk wilgotnego nochala, gwałtownie potrącającego wywęszoną zdobycz.
Umiała się całować jak nikt, do stałych numerów z serii „pokaż co potrafisz” należało „pocałuj w uszko”. Ale to nic, bo to było wyuczone. Jednak ona jakoś wyczuła (poziom jej empatii to temat na osobną rozprawę, ale tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jak ktoś jest po przejściach, to siłą rzeczy uczy się polegać na pozazmysłowych i nie- wprostnych sygnałach o stanie otoczenia, już choćby tylko w celu oceny zagrożenia i zaplanowania adekwatnej reakcji), że jest to sposób okazywania miłości i naprawdę gdy tylko wyczuła, że komuś jest smutno, źle czy ogólnie nie bardzo podchodziła i lizała go po twarzy tym swoim szorstkim, różowym jęzorem. Nie zliczę ile razy zlizywała mi łzy z policzków, aż sama miała mokrą mordkę, ile razy była jedynym słuchaczem moich żalów i lamentów. Siadała po mojej lewej stronie, na łóżku i naprawdę mnie przytulała. Dawała to cudowne poczucie, że nie jest się samemu, że jest ktoś- taki ciepły, kochany i nie oczekujący niczego w zamian (chyba, że w okolicy było coś do jedzenia), komu nie jest wszystko jedno, jak się czujemy. Przy tym, rozdzielała te względy równo pomiędzy nas i nikt chyba nie może powiedzieć, że wolała kogoś nad innych. To też było w niej wspaniałe.
Malwa była strasznym żarłokiem, psem- żołądkiem, kapitanem „daj mi kęsa”. Nigdy nie odmawiała i niczym nie gardziła. W trakcie pierwszego tygodnia po przyjściu ze schroniska zdarzyło jej się nawet skonsumować gazetę. Zawsze i o każdej porze była głodna i niesamowicie się śliniła. Wydobywała z siebie morza, co ja zresztą mówię- to były istne oceany śliny. Miała przy tym zwyczaj kładzenia temu, kto był obiektem jej żebrów, pyska na udach, więc nieraz skutki bywały opłakane dla garderoby ofiary. Jej spojrzenie w takich wypadkach dobitnie świadczyło o tym, że biedny piesek nie dojada, najpewniej nie miał nic w pyszczku przynajmniej od miesiąca… Rzadko kto potrafił się temu oprzeć. Skutek był taki, że w swych balzakowskich latach była istotą o wciąż estetycznej linii, lecz kształtach nieco rubensowskich. I chodziła jeszcze bardziej kołysząc całą sobą. Jej tułów coraz bardziej przypominał odwłok niesklasyfikowanego w atlasach entomologii owada, krzywizna uszu pozostała niezmienna.
Jadła wszystko, a wprost przepadała za kapustą kiszoną, świeżymi ogórkami, jabłkami i owocami cytrusowymi. Ogórki na sałatkę obierało się nie do kosza, ale na ziemię- a tam działał już bury odkurzacz pochrząkujący z zadowolenia. Jeszcze długo po jej śmierci robienie mizerii kończyło się dla mnie sprzątaniem podłogi- do dziś mam silnie zakorzenione przekonanie, że ogórki najlepiej obiera się wprost nad ziemią.
Pewnego razu mama uczyła ją nie ruszania jedzenia bez pozwolenia i położyła przed nią kawałek kiełbaski. No i zabroniła tknąć. Wyszła z pokoju, żeby Malwa miała silniejszy nacisk na swoje psie superego i zapomniała…. Zadzwonił telefon czy coś, potem zaczęła sprzątać. Grunt, że po dłuższym czasie weszła do pokoju, a tam biedna psina leżała odwrócona tyłem od pokusy w ogromnej kałuży śliny. Ale nie ruszyła. Oczywiście została za to sowicie wynagrodzona.
Któregoś razu na samym początku tej historii, mama wybrała się z Malwą na rynek, a potem wiozła z tyłu samochodu psa i kosz z zakupami. Pod domem strasznie się zdziwiła, bo brakowało kapusty kiszonej i kalafiora- oczywiście myślała, że zostawiła u sprzedawcy. Dopiero pełen poczucia winy pysk i resztki kapusty kiszonej smętnie wiszące w jego kącikach uświadomiły jej , jak się sprawy miały.
Gdy pojawił się Jaskier, stanowiący nie lada konkurencję spożywczą (względy rodzinne nie miały w tej kwestii absolutnie żadnego znaczenia), rozpoczął się okres walki o byt, przejawiający w drobnych a czasem i sporych kradzieżach (choć Jaskier był w tych sprawach znacznie lepiej wyspecjalizowany). Potrafili przenieść do swego posłania jajko i dopiero tam rozwalić skorupkę, otwierać sobie każdy śmietnik, rozłupywać orzechy, ściągać z garnków jedzenie tak, że stały nienaruszone- wszystko to w idealnej ciszy i z prędkością światła. Przy czym Malwa wykazywała się znacznie większym sprytem.
Gdy już psy mieszkały ze mną, pewnej nocy obudziło mnie dochodzące z dużego pokoju chrupanie. No tak, znowu Jaskier dobrał się do orzechów. Zawołałam go, żeby przestał. Żadnej reakcji, odgłosy miażdżenia skorupek nie ustawały. Ponowiłam wołanie i dalej nic. Mój mąż rozejrzał się i powiedział mi, że coś tu jest nie tak, bo Jaskier leży pod łóżkiem. Wstał i poszedł cichuteńko do salonu i zapalił światło. Jego oczom ukazał się taki oto widok: w posłaniu swego synka leżała na stosie łupinek Malwa i pracowicie obrabiała kolejne orzeszki…. Rano oberwałby Jaskier. To wydarzenie rzuciło nowe światło na psie przestępstwa; do tej pory zawsze obwiniany był Jaskier, ponieważ ślady zbrodni znajdowaliśmy u niego. Teraz, niestety, trzeba było wprowadzić rozwiązanie salomonowe, choć nie do końca sprawiedliwe- karani byli oboje. Przynajmniej po równo się rozkładało.
Gdy pojawiła się w naszym życiu, moja siostra miała około jedenastu lat, a ja o rok więcej. Wchodziłyśmy więc w okres, który większość z nas i naszych rodziców wspomina potem z westchnieniem ulgi, że już minął, a po paru latach nawet z uśmiechem (ale najpierw musi minąć trochę czasu). Mówiąc oględnie, gorliwie dostarczałyśmy rodzicom rozlicznych wrażeń. Z tej perspektywy posiadanie psa otworzyło przed nami nowe możliwości: konieczność wyprowadzania psa na obowiązkowo długie spacery gwarantowało nam stałość codziennego spotykania znajomych, głównie płci męskiej. Były to czasy, kiedy nikt specjalnie nie musiał nas namawiać na późne i długie „wybiegiwanie” Malwy a potem dwóch piesków. Zaczęło się popalanie papierosków i również w tej dziedzinie Malwa stała się wspólnikiem mimo woli. I co najlepsze, człowiek miał pewność, że nie puści pary z pyska, że choćby nie wiadomo co zachowa dla siebie wszystko, czego była świadkiem… (co jest immamentną cechą psiej natury, lecz niedocenianą przez wszystkich należycie, jak to zwykle bywa w obliczu stałych i oczywistych atrybutów czegokolwiek). W święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc oraz inne tego typu okazje, gdy rodzice siłą rzeczy przebywali więcej w domu a chodzenie do znajomych było utrudnione tym, że i u nich świętowano, wychodzenie z psem było jedyna okazją żeby odetchnąć i sobie zapalić oczywiście…
To, czego nie zapomnę do końca życia (chyba, że dopadnie mnie Alzheimer albo inny rodzaj demencji), co wryło się w mój układ nerwowy do tego stopnia, że ślad myślowy wywołuje doznania zmysłowe, to zapach Malwy. Obcym pewnie śmierdziała, zwłaszcza, że przez ostatnie dwa lata nie była to już kwestia subiektywnego etykietowania doznań, a fakt (zupełnie mi nie przeszkadzający). Pachniała jak żaden inny pies na świecie, uwielbiałam wtulać nos w jej rozgrzane futro i zaciągać się niemiłosiernie, po wiele razy.
Po powrocie taty na stałe do domu Malwa przeniosła się ze spaniem do pokoju dzieci, zaś w nowym mieszkaniu sypiała raczej w mojej sypialni. Tak w ogóle preferowała łóżko Państwa, gdzie spędzała leniwe przedpołudnia, ale z braku laku… W drugiej kolejności ceniła sobie moje towarzystwo, a to dlatego, że pozwałam zrzucać się na ziemię i tam zostawałam, lub układałam się tak, że byłam powykręcana na wszystkie strony, maksymalnie ściśnięta- ale Malwince było wygodnie… Kładła się od ściany i potem powoli, milimetr po milimetrze rozprostowywała wsparte o nią łapy. Lubiła przy tym mieć pysk na poduszce i być dobrze przykryta kołdrą. Jak teraz o tym myślę, to zastanawiam się, czy ta suka była hipnotyzerką, czy tez ja byłam aż tak rąbnięta i niestety, to drugie jest chyba bliższe prawdzie….
Co do naszych przegięć, to pamiętam jeszcze, że kiedyś przyjechała do nas siostra mamy z dziećmi i jej młodszy syn był wtedy doprawdy malutki. Ledwo chodził. Było głośno, tłoczno i w ogóle, rodzinnie. No i ten mały pociągnął ją czy coś w tym stylu i Malwa lekko go capnęła. On się strasznie wystraszył i zaczął wyć w niebogłosy. Jego mama trochę się na nas wkurzyła, bo my rzuciliśmy się sprawdzić jak nasza biedna Malwinka się czuje, bo jakże musiała się zestresować, skoro zrobiła już coś takiego….
Największą wadą posiadania psa jest konieczność pogodzenia się z faktem, iż nasz ulubieniec posiada mnóstwo sierści i ją gubi. W naszym przypadku nie było inaczej- z Malwy wypadały tony sierści i była ona wszędzie. Jej kłębki mościły sobie wygodne gniazdka we wszystkich zakamarkach, kątach mieszkania, sobie jedynie znanymi sposobami dostawały się do szuflad, szafek, na półki, wbijały się nieodwracalnie w tapicerki, właziły do pościeli, pokrywały miękko sprzęty domowe, słały się przedziwnymi wzorami po podłogach… Psina nasza liniała o każdej porze roku, bez związku z aurą czy czymkolwiek innym. Jak się było ubranym na ciemno (co wszyscy dość lubiliśmy), to każda napotkana osoba od razu zauważała, że ma do czynienia z posiadaczem zwierzęcia bardzo futerkowego (niektórzy pewnie myśleli nawet, że całego stadka). Zostawialiśmy po sobie tę sierść we wszelkich odwiedzanych miejscach.. Tył samochodu wyglądał prawie zawsze tak jakby był zrobiony z psiego włosia. Gdy mama oddawała samochód do myjni, to panowie, którzy mieli czyścić wnętrze samochodu prawie płakali. Tata odmówił wożenia psów swoim autem, a gdy zachodziła czasami taka konieczność to wykładał na siedzenia tony prześcieradeł, koców i innych materiałów zabezpieczających, z mizernym skutkiem zresztą. Próbowaliśmy mężnie walczyć z zarazą sierściuchowatości: szczotkowaliśmy, kupowaliśmy i skrupulatnie podawaliśmy rozliczne preparaty mające zwalczać ten problem, ale od tego włosy psa były po prostu mocniejsze, bardziej błyszczące i krnąbrne. Malwa była psem, który pozwalał się nawet odkurzać (godziła się na wykonanie każdej czynności, po której miała pewność bycia nagrodzoną czymś do spożycia), co czyniliśmy z zapałem… ale były to próżne wysiłki, z których jedynym pożytkiem była nasza satysfakcja, że próbujemy coś robić. Chociaż kto wie, co by było, gdybyśmy tego nie robili?
Wiedźma - 16-07-2006 13:00
Rany boskie! Świat jest mały! Czy to nie sepiowe zdjęcie Malwy jest na apelu o pomoc dla bezdomnych zwierząt? Dostałam taką fotografię po jakiejś aukcji. Aż mnie wbiło dziś w fotel, gdy czytałam dalszy ciąg opowieści o Twoich zwierzątkach...A co do milczenia, to jest ono spowodowane zasłuchaniem...eee...zaczytaniem. I już. I BEZUSTANNIE PROSZĘ O WIĘCEJ!
saskia - 16-07-2006 13:38
Cudowne historie:loveu: :loveu: :loveu:
Mam jeszcze dużo stron do nadrobienia, czytam od końća, ale już zdążyłam się wzruszyć pare razy:oops:
Malwa ma cudnie mądry pychol, ale zdjęcie Serwa z szczeniakiem rozłożyło mnie na łopatki. Irma, dokonałaś cudu- teraz to najszczęśliwszy pies pod Słońcem:multi:
irma - 16-07-2006 13:40
Rany boskie! Świat jest mały! Czy to nie sepiowe zdjęcie Malwy jest na apelu o pomoc dla bezdomnych zwierząt? Dostałam taką fotografię po jakiejś aukcji. Aż mnie wbiło dziś w fotel, gdy czytałam dalszy ciąg opowieści o Twoich zwierzątkach...A co do milczenia, to jest ono spowodowane zasłuchaniem...eee...zaczytaniem. I już. I BEZUSTANNIE PROSZĘ O WIĘCEJ! w jakim apelu ? nic nie wiem
Malwinka nie żyje od 10 stycznia 2001 roku
Wiedźma - 16-07-2006 14:04
Masz pw ode mnie.
Wiedźma - 16-07-2006 14:23
http://img414.imageshack.us/img414/9325/66ip.jpg
To zdjęcie z tekstem:
"Jestem już za Tęczowym Mostem i stamtąd Was proszę
POMÓŻCIE PSOM W SCHRONISKACH
DAJCIE IM DOM
byłam takim schroniskowym psem i wiem jakie jest psie
życie bez ludzkiej milości a potem poznałam jak to jest
byc psem kochanym, co to dotyk pańskiej ręki, swobodne
bieganie po lesie i łące, jak kochać i opiekować się swoim
ludzkim stadem"
Zachowałam zapis z tej fotografii.
Mam nadzieję, że to nie kolejna dogomaniacka afera.. Aż mi skóra cierpnie... Ostatnio trafiam na mało budujące historie o internetowych oszustach. Brrr...
Alenaa - 16-07-2006 17:49
Malwa była prześliczna. :loveu: Bardzo podobna do mojej Ledy - tez ze schroniska. Spójrzcie tylko.:p Może reinkarnacja. Ogórków i kiszonej kapusty nie próbowałam jej dawać, ale fasolkę wcina.:evil_lol:
http://img89.imageshack.us/img89/629...0a23mb0.th.jpg
irma - 16-07-2006 18:51
http://img414.imageshack.us/img414/9325/66ip.jpg
To zdjęcie z tekstem:
"Jestem już za Tęczowym Mostem i stamtąd Was proszę
POMÓŻCIE PSOM W SCHRONISKACH
DAJCIE IM DOM
byłam takim schroniskowym psem i wiem jakie jest psie
życie bez ludzkiej milości a potem poznałam jak to jest
byc psem kochanym, co to dotyk pańskiej ręki, swobodne
bieganie po lesie i łące, jak kochać i opiekować się swoim
ludzkim stadem"
Zachowałam zapis z tej fotografii.
Mam nadzieję, że to nie kolejna dogomaniacka afera.. Aż mi skóra cierpnie... Ostatnio trafiam na mało budujące historie o internetowych oszustach. Brrr... nie
to nie jest żadna afera
tekst jest mój, sama go napisałam i wysłałam ze zdjęciem Malwinki i zgodą na wykorzystanie
w pierwszej chwili zapomniałam że wysłałam zdjęcie Malwinki i tekst i zdziwiłam się, że gdzieś krąży po internecie
była taka akcja na dogo z rok temu
iwonamaj - 16-07-2006 19:06
Piękny wątek, wzruszające historie...
Bo Irma jest dobrym, wspaniałym, wrażliwym człowiekiem.
Aaliyah1981 - 16-07-2006 20:39
Mamuś jestem a nie Serwuś ale sie porobiło :evil_lol:
http://img55.imageshack.us/img55/3023/dsc088485it.jpg
irmo dziekuje Ci za informacje o nowych fotkach jestem w szoku i tata tez Serwo zmienil sie nie dopoznania to juz nie ten sam pies ktory byl w naszym lodzkim schronisku
da-NUTKA - 16-07-2006 22:35
Właśnie, jak tam Serwuś bez swojego podopiecznego Teosia LS?
Danka
irma - 17-07-2006 15:00
Serwuś żyje sobie pomału
wygrzewa na słońcu
i nie lubi zostawac sam w kojcu a jak zostaje to lubi sobie wyć
powoli go uczymy, że drzwi kojca są stale otwarte i w dzień już tak jest
Serwo leży wtedy przed drzwiami do domu albo w gartażu (o ile tylko garaż jest otwarty a ja się staram, żeby cały czas był otwarty)
juz trzykrotnie nam się zdarzyło, że niespodziewanie i w sposób zupełnie nieplanowany Serwo spotkał się z Jaskrem
ostatnie spotkanie było super i naprawdę żałuję, że nikt tego nie sfilmował
Serwo biegał po ogrodzie a Jaskier siedział zamknięty w domu
a dom był pełen gości
a gość to osobnik zwykle niefrasobliwy i mało odpowiedzialny
no i któryś gość zostawił drzwi otwarte a wcześniej ktoś, może ten sam gość wypuścił Jaskra z pokoju, w którym został przez mnie zamknięty (Jaskier jest zamykany w pokoju, do tego są zamknięte drzwi między przedpokojem a wiatrołapem i drzwi do domu ale niektórzy goście są niefrasobliwi i nienauczalni i wybitnie uzdolnieni)
no w każdym razie byliśmy na podjeździe przed domem, każde z nas czymś było zajęte, psy biegaly, Serwo z nimi a tu z domu wychodzi sobie spokojnie Jaskier i ... nagle zorientował się, że jakiś Obcy jest na terenie i to ten sam Obcy, ktory sobie często defiluje po trawniku jak on, Jaskier siedzi w domu, na tarasie i tego Obcego przez balustradę może tylko oglądać ...
no i Jskier ruszył, ruszył jak czołg i to czołg grożnie warcząco-szczekający
zamarliśmy ...
ale nie zamarliśmy w bezruchu - ruszyliśmy łapac psy a było ich kilka do łapania, bo jak jest jakaś rozróba to Lotnik natychmiast się przyłącza i podgryza a suki biegają wokół i obszczekują
i w tym momencie z podziwem musze stwierdzić, że mój TZ zareagował cudnie - podciął biegnącemu Jaskrowi nogi i Jaskierek, jak pies Pluto, w poślizgu wylądowal z wyciągniętymi przednimi łapami w niemym juz zdumieniu przed a właściwie pod Serwem
Serwo stał nad Jaskrem, wokół biegała Irma z Bajką i powarkiwał Lotnik zupełnie nie wiedząc kogo tu podgryźć
no i Serwo spojrzał z niesmakiem jakby chciał powiedzieć "i co warto było tak dziobem kłapać' odwrócił się i odszedł posiusiać na trawniku
no a my Jaskierka pocieszaliśmy i odprowadziliśmy do domu tłumacząc, żeby wyciągnął z tego zdarzenia jedynie słuszne wnioski i polubił nowego kolegę
Wiedźma - 17-07-2006 15:25
No cudo... Ja mam z goścmi to samo, no chyba że goście psiarze... Jaskier dał się przebłagać?
Kasie - 17-07-2006 15:52
Opowieść o Malwie jest wręcz niesamowita. Jest jak Niekończąca sie opowieść...
Serwo juz taki ładny a mojemu Aszotowi ta sierść tak jakoś kiepsko rośnie. No, nie zupełnie, rośnie ale jak na baranku a nie jak na psie: jest mocno kręcona i jak wata. A te długie włosy, właściwe dopiero zaczynaja kłuć.
Irmo, dajesz cos Serwo na sierść?
I jak z chodzeniem? Lepiej? I przycich temat super butów.
brazowa1 - 17-07-2006 16:01
Piekne opisy psich zywotow.
Bardzo czesto wzruszam sie na tym watku.Kurcze.Starzeje sie,czy co?
Zdjecie Malwy-cudo,super!
irma - 17-07-2006 17:36
Irmo, dajesz cos Serwo na sierść?
I jak z chodzeniem? Lepiej? I przycich temat super butów. ostatnio nic mu nie daję - on je karmę RC Intestinal i boje się coś dodawać, żeby mu rozwolnienie nie wróciło
a wcześniej dawałam zmielone siemię lniane - efekt murowany
z łapami bez zmian - ma niedowład ale stopy stawia już ładnie i buciki nieużywane
ewa_m - 17-07-2006 17:44
A to siemie to zalac wrzatkiem i do karmy wlac,
czy jakos inaczej?
Opowiesci przeczytalam i az sie poryczalam.
A Serwus z tym maluchem wyglada rozkosznie.
Tatus idealny.:lol:
irma - 17-07-2006 17:46
ja daję zmielone surowe (1 łyżka dziennie) - szczególnie gdy karma mokra, gotowana
można gotowac siemię lniane i ten wywar dawać (bez samych nasion bo wtedy działa przeczyszczająco)
mozna tez dodawać olej do karmy
albo dawać łyżeczkę masła dziennie do wylizania
masło i siemię lniane zmielone u moich psów dają najlepsze efekty
irma - 17-07-2006 18:18
tak się zastanawiam czy już czas na nadejście ciągu dalszego opowieści o Malwince ....
hmmmmmmmmmmmm ...............
da-NUTKA - 17-07-2006 18:33
Irma :mad: :mad: :mad:
Ja zaraz jadę z Nutką na rehabilitację............. Jak wrócę, to.................... ma być dalszy ciąg opowieści.
Zrozumiano :cool3:
Danka
irma - 17-07-2006 18:34
Irma :mad: :mad: :mad:
Ja zaraz jadę z Nutką na rehabilitację............. Jak wrócę, to.................... ma być dalszy ciąg opowieści.
Zrozumiano :cool3:
Danka TAK JEST
ZROZUMIANO
Strona 11 z 21 • Zostało wyszukane 2728 postów • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21